środa, 15 czerwca 2011

Tu leżał Prezydent...

9 czerwca b. r. był ważną datą nie tylko dla Estończyków w Rosji, ale również tych mieszkających w kraju. W miejscowości Buraszewo w obwodzie twerskim uroczyście odsłonięto bowiem krzyż na mogile ostatniego prezydenta Estonii Konstantina Pätsa (1874-1956). Päts, współzałożyciel niepodległego państwa estońskiego w 1918 r., pięciokrotny premier oraz ostatni prezydent (1938-1940), został w 1940 r. (podobnie jak Kārlis Ulmanis) zesłany przez NKWD w głąb ZSRR. W 1954 r. przeniesiono go – jako osobę niezdolną do twórczego życia w społeczeństwie socjalistycznym, tylko "wariat" mógł bowiem śnić o odrębności Estonii od najszczęśliwszej pod słońcem Republiki Rad – do szpitala psychiatrycznego w Buraszewie pod Kalininem (ob. Twer). Tu zmarł i został pochowany w 1956 r.

Z inicjatywą wystawienia pamiątkowego krzyża na miejscu dawnego pochówku prezydenta sąsiedniego kraju wystąpił szef rady gminy buraszewskiej Siergiej Rożkow. W uzasadnieniu podał – zgodnie z panującą do dziś w Rosji terminologią – chęć "utrzymywania i umacniania przyjacielskich stosunków między narodami", "umacniania pokoju" i "zrozumienia między narodami" etc. Uzasadnienie podaję jedynie jako ciekawostkę, bo ważniejszy jest sam gest.

W ceremonii poświęcenia krzyża wzięli udział przedstawiciele władz samorządowych (szczebla gminy i rejonu), wspólnoty estońskiej obwodu twerskiego, duchowieństwo, a także przedstawiciel Estonii Henn Latt, od lat upominający się o pamięć o prezydencie (to on znalazł w 1988 r. wraz z Valdurem Timuskiem miejsce jego pochówku, które do tego czasu pozostawało nieznane). Uroczystość została wzbogacona muzyką Gustava Ernesaksa, a także lokalnego estońskiego zespołu "Ыунаке". Krótką modlitwę odprawił duchowny z cerkwi Matki Bożej Pokrowskiej.

Skąd prawosławna oprawa uroczystości na cześć przywódcy luterańskiego państwa? To wcale nie fanaberia lokalnej cerkwi prawosławnej. Należy dodać, że gdy szczątki Prezydenta przenoszono w 1990 r. na Cmentarz Leśny w Tallinie, nabożeństwo odbyło się również w soborze preobrażeńskim Tallina. Konstantin Päts miał bowiem, po matce Oldze Tumanowej, domieszkę krwi rosyjskiej. W dodatku, ojciec przyszłego prezydenta po ślubie przeszedł na prawosławie. W tej religii wychował się zarówno Konstantin, jak i jego dwaj bracia i siostra. Przyszły szef państwa również naukę rozpoczynał od małej prawosławnej szkoły parafialnej, a o mały włos nie ukończyłby również seminarium duchownego, zostając prawosławnym księdzem.

Podczas ubiegłoczwartkowej uroczystości, oprócz oddania hołdu Pätsowi, złożono kwiaty na grobie wieloletniej dyrektorki szpitala psychiatrycznego, Ksienii Gusiewej, "zasłużonego lekarza ZSRR" (1905-1994). Zasługi miała również wobec Estonii, bo to dzięki niej ciało zmarłego po dwóch latach pobytu w klinice Pätsa pochowano nie w zbiorowej mogile, a odrębnym grobie. Szef estońskiej wspólnoty obwodu twerskiego Elmar Alias zauważył: "ustanowienie krzyża pamiątkowego na miejscu pochówku Pätsa to bardziej wyraz dobrego stosunku prostych ludzi do drugiego człowieka niż do prezydenta". Trudno się z tym nie zgodzić, choć jednocześnie sprawa ma wymiar polityczny, poprawiający nieco relacje Tallin – Moskwa.

PS. Na stronie delfi.ee (wersja rosyjska) można obejrzeć zdjęcia z tego wydarzenia zrobione przez działacza mniejszości estońskiej w Rosji Borisa Julegina (artykuł ma tytuł: "В российском селе установлен крест на могиле Константина Пятса", portal delfi.ee z 9.06.2011 r.; autor: Евгений Капов). Nie mogę się jednak pogodzić z manipulacją, jakiej dokonał przy tej okazji portal. Wg autora relacji z pogrzebu, klarującego rosyjskiemu czytelnikowi historię nadbałtyckiej republiki, "po dobrowolnym wstąpieniu Estonii w skład Związku Radzieckiego Päts był aresztowany i kilka lat spędził w stalinowskich łagrach" ("После добровольного вступления Эстонии в Советский Союз Пятс был арестован и несколько лет провел в сталинских лагерях"). Po powyższym zdaniu – bardzo możliwe, że będącą po prostu rutynowo "wklepaną" frazą do Internetu przez mało biegłego dziennikarza – widać, jak trudne będzie zbliżanie do siebie historycznych pamięci: rosyjskiej i estońskiej. Ale próbować trzeba.

sobota, 11 czerwca 2011

Czy to już koniec oligarchów?

Jak podaje polska Wikipedia oligarchia to "forma rządów polegająca na sprawowaniu władzy przez niewielką grupę ludzi (..) Najogólniej rzecz ujmując, oligarchia to rządy podobne do dyktatorskich, które cechują się przywłaszczeniem suwerennej roli w państwie przez małą grupę np. wyodrębnioną ze starszyzny rodowej lub elit majątkowych". Słowo to jest jednak nie tylko używane w odniesieniu do starożytnej Grecji czy XVII-wiecznej Anglii. Link zewnętrzny umieszczony w haśle "oligarchia" przez Wikipedystów prowadzi nas do artykułu "Oligarchowie z czerwonym rodowodem" na portalu tygodnika "Głos". Słowo "oligarcha", niezbyt popularne w Polsce, gdzie mówiło się raczej o "aferałach" i "złodziejach", i to na uboczu debaty politycznej, zrobiło furorę w sąsiedniej Łotwie. Wszystko wskazuje na to, że wrześniowe, przyspieszone wybory do Sejmu, odbędą się właśnie u naszych północnych sąsiadów pod hasłem "walki z oligarchią". Obok etnicznej dychotomii "Łotysze – Rosjanie" jest to od lat główna oś sporu między partiami politycznymi w kraju nad Dźwiną. Powstała w 2010 r. centroprawicowa "Jedność" na sztandary wpisała sobie nie tylko prześcignięcie rosnącego w siłę rosyjskiego Centrum Zgody, ale również, a może nawet przede wszystkim, walkę z rodzimą oligarchią blokującą społeczno-gospodarczy rozwój kraju.

Kim są oligarchowie? Z definicją tego pojęcia niejeden Łotysz miałby kłopot. Pochodzące z greki słowo "ὀλιγαρχία" ("panowanie nielicznych"; od ὀλίγος „oligoz” - "nieliczny" + ἀρχή "arche" - "władza") weszło jednak na trwałe do lokalnego dyskursu politycznego. Jak piszą eksperci OSW Joanna Hyndle i Paweł Siarkiewicz w opracowaniu "Wybory prezydenckie na Łotwie w cieniu intryg politycznych" (8 czerwca 2011) "ścisłe powiązanie biznesu z polityką stanowi cechę charakterystyczną dla łotewskiej sceny politycznej od momentu przywrócenia przez ten kraj niepodległości. We wszystkich kadencjach parlamentu nieprzerwanie działają siły polityczne finansowane lub bezpośrednio kierowane przez tzw. oligarchów – najbogatszych biznesmenów, którzy zbudowali majątki dzięki kontrolowaniu procesów prywatyzacyjnych na początku lat 90., korumpowaniu urzędników państwowych i parlamentarzystów, udziałom w mediach oraz pozyskiwaniu coraz większego wpływu na kolejne rządy, aż do bezpośredniego włączania się do polityki i obejmowania eksponowanych stanowisk państwowych". I dalej: "międzynarodowe instytucje działające przeciwko korupcji zarzucają od lat Łotwie brak skutecznych działań na rzecz przejrzystości biznesu, jak i polityki". Za głównych wyrazicieli politycznych interesów oligarchów uznaje się na Łotwie trzech polityków: Aivarsa Lembergsa (57 l.), od 1988 r. nieprzerwanie sprawującego stanowisko burmistrza nadbałtyckiej Windawy, Ainārsa Šlesersa (41 l.), byłego ministra komunikacji i wiceburmistrza Rygi oraz założyciela Pierwszej Partii Łotwy, a także Andrisa Šķēle (53 l.), trzykrotnego premiera i lidera Partii Ludowej. Obecnie ugrupowania oligarchiczne reprezentuje w Sejmie 30 posłów (dla porównania: jeszcze w 2006 r. liczba ta wynosiła 51 – spadła po ostatnich wyborach i spektakularnej klęsce bloku "O lepszą Łotwę"). To dzięki im, chytrze wspartym przez przedstawicieli mniejszości rosyjskojęzycznej, został w ubiegłym tygodniu wybrany na prezydenta przedsiębiorca, najbogatszy emeryt na Łotwie, sygnatariusz Aktu Niepodległości z 1990 r., Andris Bērziņš. Przeciwko oligarchom zgromadzili się w ubiegły czwartek demonstranci pod Sejmem, którzy wygwizdali prezydenta – elekta, uznanego za eksponenta ich interesów. Również w imię walki z oligarchią prezydent Zatlers rozwiązał pod koniec maja Sejm, co pozbawiło go szans na reelekcję. To wreszcie oligarchom skrzyknięci przez Internet młodzi ludzie urządzili dwa dni temu uroczysty pogrzeb.

Oblicza się, że w środę wieczorem w centrum Rygi, w naddźwińskim parku AB Dambis, zgromadziło się 8-9 tysięcy osób protestujących przeciwko wpływowi skorumpowanych przedsiębiorców na życie polityczne Łotwy. Skrzykiwali się przez Internet, "wieść gminną", zachęcani również przez organizacje społeczne i polityczne, a także niektóre tradycyjne media. Z dobrymi humorami i śpiewem na ustach, część z nich przystrojona w narodowe barwy. Dużo ludzi młodych, w średnim wieku, wesołych. Zupełnie nie jak na pogrzebie. W ruch poszły kukły trzech polityków, transparenty, gwizdki. Organizator akcji "pogrzeb oligarchów" Viesturs Dūle – na co dzień prezes zarządu Łotewskiego Funduszu Rozwoju Intelektualnego – szyderczo podziękował wymienionym z nazwiska politykom za "nauczkę, którą nam dali". Wezwał również, by rozpocząć w Internecie zbiórkę pod petycją o ujawnienie właścicieli "off-shorów", a także – to apel do wnuków – by opowiedzieli swym dziadkom, jak destrukcyjny wpływ na sytuację kraju mają oligarchowie. Spalony został skonstruowany przez studentów Akademii Sztuk Pięknych "kloc korupcji" ("Korupcijas klucis") symbolizujący wszystko to, co najgorsze w łotewskiej polityce – w tym postawę apatycznego społeczeństwa, by "nie słyszeć, nie mówić i nie widzieć" o niegodziwościach, które mają miejsce w życiu publicznym. Oligarchom odegrano marsz żałobny.

Akcja miała również miejsce w innych miejscowościach, m.in. w Jełgawie, Aizpute, Daugavpils, a także w... Wiedniu.

Oligarchowie na swój "pogrzeb" zareagowali ciężkim dowcipem: w stylu oskarżeń rzuconych kilka dni temu przez Aivarsa Lembergsa pod adresem odchodzącego prezydenta, który miał przyjąć od Sorosa walizkę dolarów za rozwiązanie Sejmu. Hasło "Soros" jest bowiem tradycyjną już odpowiedzią na wszelką krytykę korupcji na Łotwie. Rodzimych, patriotycznych i przyczyniających się do wzrostu PKB oligarchów mogą wszak zwalczać jedynie nasłani przez zachodni kapitał "sorosiści". "Sorosistką" została już m.in. była redaktor naczelna pisma "Diena" Sarmite Elerte, działaczka "rewolucji parasolkowej" (również przeciwko oligarchom) z 2007 r., która niedawno trafiła do polityki jako posłanka "Jedności" i minister kultury w rządzie Dombrovskisa. Lider LPP/LC Ainārs Šlesers zapytał "żartobliwie", czy środowa impreza "nie była czasem finansowana ze środków Sorosa". Wg posła młodzież powinna raczej koncentrować się wokół celów pozytywnych, a nie negatywnych. "Należy być , a nie " – taka – jedna z wielu – rada Šlesersa. A także ostrzeżenie: "walcząc z tak zwanymi miejscowymi oligarchami, Soros i inni międzynarodowi oligarchowie, na przykład z Rosji, zdobędą na Łotwie taką władzę, o jakiej nikomu się nie śniło". Na razie większość Łotyszy nie przejmuje się wizjami Šlesersa. Bardziej "sieriozny" w ocenie happenerów był Aivars Lembergs. Potwierdzając tezę o inspiracji protestów przez Fundację Sorossa, związaną wg Lembergsa z rządzącą "Jednością", stwierdził, że "dzisiejsza akcja przekroczyła wszelkie granice". "Gdy mowa o pogrzebach, uznaję, że są to groźby pod adresem mnie i mojej rodziny, by przegonić mnie z polityki". Z drugą częścią zdania dmonstranci z pewnością by się zgodzili. "Usiłowali mnie już zastraszyć wszyscy: Partia Ludowa, Nowa Partia, Pierwsza Partia Šlesersa, "Nowa Era" i "Jedność" – wszyscy oni ogłaszali, że będą walczyć z oligarchą Lembergsem" – skarży się burmistrz. Co ciekawe, pierwsze trzy ugrupowania uznaje się właśnie za oligarchiczne. Były to jeszcze czasy, gdy "przedsiębiorców" stać było na luksus rywalizacji między sobą. Obecnie zawarli sojusz taktyczny. W zeszłym roku doszło do połączenia LPP/LC i Partii Ludowej w jeden blok polityczny pod nazwą "O lepszą Łotwę" (złośliwi dodawali: "dla nas i naszych rodzin"). W czerwcowych wyborach prezydenckich do tej dwójki dołączyło trzecie ugrupowanie: Związek Zielonych i Rolników, od 2009 r. będące częścią rządu tworzonego przez "Jedność". Na razie, mimo takiego manewru ze strony ZZS, nie ma jeszcze mowy o rozpadzie koalicji rządzącej. Zresztą Dombrovskisowi i tak się zarzuca zbytnie patrzenie przez palce na "sdiełki" Lembergsa, od którego głosów on sam zależny jest w parlamencie. Wpływu na bieg spraw w państwie udało się bowiem na razie pozbawić jedynie dwóch panów "Š": Šlesersa i Šķēlego. Związek Zielonych i Rolników wraz z prywatną partyjką Lembergsa ("Łotwie i Windawie", LV) okazał się partnerem niezbędnym do zapewnienia centroprawicy większości w parlamencie. Dlatego coraz głośniej w rządzącej "Jedności" mówi się o zamianie koalicyjnego partnera na bardziej przewidywalne Centrum Zgody. Ale to dopiero po wyborach, po wewnętrznej debacie, a także postawieniu pewnych warunków Rosjanom (tj. m.in. uznanie okupacji sowieckiej – w warstwie historycznej, a w obszarze gospodarczym – wydanie ostrej walki szarej strefie). Czy grzebiący oligarchów i tym razem nie poczują się oszukani przez tych, na których stawiali?

czwartek, 2 czerwca 2011

Łotwa ma nowego prezydenta

Karty zostały rozdane. Łotwa zna już nazwisko swojego prezydenta na najbliższą czteroletnią kadencję. Nie jest nim – jak dotychczas przypuszczano – Valdis Zatlers (chirurg, 56 lat, prezydent od 2007 r.), lecz 66-letni "eksbankier" (tak określają go łotewskie media), z wykształcenia i praktyki ekonomista, od roku poseł na Sejm z listy Związku Zielonych i Rolników Andris Bērziņš (nie mylić z byłym burmistrzem Rygi i premierem Łotwy o tym samym imieniu i nazwisku – obecnie zasiadają w Sejmie Łotwy trzy takie osoby). Jak przebiegło głosowanie? Wbrew przewidywaniom politologów w zasadzie bezproblemowo. Co prawda w I turze żaden z kandydatów nie uzyskał odpowiedniej większości – na Valdisa Zatlersa głosowało 43 posłów "Jedności" i narodowców, na Bērziņša – 50 działaczy ZZS, Centrum Zgody i PLL. Odpowiedź przyniosła jednak druga tura, w której prezydentem wybrany został właśnie Bērziņš z poparciem 53 posłów reprezentujących (najprawdopodobniej, bo głosowanie jest tajne) centrolewicową koalicję. By opisowi dodać nieco dramaturgii, dodajmy, że od rana Sejm był oblegany przez działaczy Stowarzyszenia na Rzecz Otwartości "Delna", a także zwykłych Łotyszy (w liczbie kilkuset), którzy domagali się walki z oligarchią, przejrzystych zasad wyboru sędziów w państwie prawa, ograniczenia wpływu wielkiego biznesu na media i partie polityczne, a także zniesienia tajnego głosowania w Sejmie i ograniczenia immunitetu poselskiego. Wśród okrzyków dało się słyszeć: "precz z władzą oligarchów", "jestem za silnym KNAB-em" (łotewski odpowiednik CBA), "wszyscy równi wobec prawa, zlikwidować immunitet poselski". Jeden z pretendentów do urzędu prezydenta Andris Bērziņš został wygwizdany zarówno przed wejściem do Sejmu, jak i po jego opuszczeniu, gdy był już prezydentem elektem. Demonstranci krzyczeli: "wstyd!", "jesteśmy za Zatlersem", "nie jesteś naszym prezydentem", "chcemy prezydenta wybieranego przez naród".

Kim jest nowy, czwarty już z rzędu prezydent w II Republice Łotewskiej, który już zdążył obudzić takie emocje w elektoracie? To przecież w gruncie rzeczy postać bezbarwna, więc dla rozgniewanego ludu spod Sejmu może nie tyle liczy się, kto został prezydentem, a bardziej kto go wybrał. Sam "eksbankier" może się bowiem podobać tak elektoratowi rosyjskojęzycznemu (chętnie posługuje się językiem rosyjskim, nie ma uprzedzeń w stosunku do Rosjan), jak i łotewskiemu (głosował w 1990 r. za niepodległością kraju od ZSRR). Co do kompetencji nowego prezydenta zdania są zniuansowane – chwali się jego wiedzę ekonomiczną, wyniesioną ze studiów i lat praktyki, wątpliwości budzi brak znajomości zagadnień polityki międzynarodowej, języka angielskiego, a także obeznania "w wielkim świecie". Może jednak kilka danych biograficznych. Bērziņš urodził się jeszcze podczas II wojny światowej w regionie Vidzeme (b. Inflanty Szwedzkie), gdy wojska sowieckie przekroczyły już granice Łotwy. W 1971 r. ukończył studia na Politechniki Ryskiej, następnie zaś studiował ekonomię na Uniwersytecie Łotewskim. Pod koniec istnienia Łotewskiej SRR wspiął się już wysoko po drabinie politycznej – sprawował funkcję wiceministra usług bytowych. Był także starostą rejonu valmierskiego (wg ówczesnej nomenklatury: przewodniczącym Rejonowego Komitetu Wykonawczego). W 1990 r. wszedł jako przedstawiciel okręgu Valmiera w skład Rady Najwyższej ŁSRR, która 4 maja 1990 r. uchwaliła deklarację niepodległości kraju. Bērziņš był wśród jej sygnatariuszy, do dziś należy do elitarnego klubu deputowanych LTF (Łotewskiego Frontu Ludowego), którzy dwadzieścia jeden lat temu zaryzykowali odłączenie Łotwy od ZSRR. Po zakończeniu kadencji Rady Najwyższej w 1993 r. odszedł z polityki, wiążąc się z biznesem. Był m.in. dyrektorem Wydziału Prywatyzacyjnego Banku Łotwy, a także prezesem Łotewskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Kilkakrotnie próbował wrócić do polityki, kandydował m.in. do ryskiej rady miejskiej z listy ZZS, zaś po rozpadzie centroprawicowej koalicji w 2007 r. mówiło się o nim w kontekście kandydatury na urząd premiera Łotwy. W 2010 r. powrócił do parlamentu, uzyskując 58,3 tys. głosów w okręgu Vidzeme (co ciekawe, na kartkach wyborczych zanotował więcej "skreśleń" niż "plusików"). Z ramienia koalicji rządzącej "Jedność" – ZZS objął ważne stanowisko przewodniczącego Komisji Gospodarki, Rolnictwa, Środowiska i Rozwoju Regionalnego w Sejmie X kadencji. W maju b.r. został niespodziewanie zgłoszony przez ZZS – a ściślej przez pięciu posłów tego ugrupowania – jako kandydat na urząd prezydenta Łotwy. Początkowo dawano mu małe szanse – "pewniakiem" wydawał się być urzędujący prezydent Valdis Zatlers (reelekcja dotychczasowych prezydentów szła w latach 1996 i 2003 jak z płatka), który zgromadził poparcie "Jedności", ruchu "O Lepszą Łotwę" (PLL) oraz nacjonalistów (łącznie 48 głosów). Bērziņš mógł liczyć jedynie na szable ZZS, a i nie wszystkie, bo część działaczy ugrupowania niedwuznacznie dawała do zrozumienia, że zagłosuje raczej na Zatlersa niż na "zielonego" – chodzi tu raczej brak doświadczenia niż poglądy polityczne – Bērziņša. Centrum Zgody milczało jak Sfinks.

Punktem zwrotnym w całej intrydze był 28 maja, gdy prezydent Zatlers (zupełnie niespodziewanie dla wszystkich) rozwiązał Sejm. Stało się to m.in. z powodu ZZS, które dwa dni wcześniej zagłosowało przeciwko wydaniu zgody na przeszukanie przez KNAB (łotewskie Biuro Zwalczania i Zapobiegania Korupcji) mieszkania oskarżanego o korupcję posła PLL Ainārsa Šlesersa. PLL z powodu rozwiązania Sejmu wycofała poparcie dla Zatlersa, a misternie tkana na jego rzecz większość sejmowa zaczęła się pruć. Do gry wszedł Bērziņš, który coraz bardziej zaczął się podobać PLL, a także Centrum Zgody (ostatnia partia do końca jednak nie zdradzała na kogo głosować będą jej posłowie). 2 czerwca było już jasne, że Zatlers może liczyć tylko na poparcie "Jedności" i nacjonalistów, zaś jedynym jego kontrkandydatem w tych wyborach został właśnie Bērziņš. I tura nie dała rozstrzygnięcia, do wygranej zabrakło "eksbankierowi" jednego głosu, w drugiej poszło lepiej. Łotwa ma zatem nowego prezydenta. Przyjdzie jeszcze czas na przyjrzenie mu się z bliska. Zaprzysiężenie zgodnie z konstytucją – 8 lipca b.r.

Odrębną sprawą pozostają losy centroprawicowej koalicji "Jedność" – ZZS, która po tych wyborach wisi na włosku jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Wg premiera Dombrovskisa "większość sejmowa nie wsłuchała się w żądania społeczeństwa (…) w których nie ma miejsca dla wpływów oligarchów i ukarała Valdisa Zatlersa za jego odwagę". Była prezydent Vaira Vīķe-Freiberga stwierdziła, że Łotwa zrobiła dziś krok w tył w pozbywaniu się wpływów oligarchii na władzę. Koalicja kontynuuje co prawda pracę (do następnego kryzysu?), a demonstranci gromadzą się wciąż pod Sejmem, dlatego wielu komentatorów pyta czy to już powtórka z rewolucji parasolkowej (2007) i brukowej (2009). Ciekawy sezon zapowiada się zatem obecnie: nie tylko kąpielowy (to w Jurmali), ale przede wszystkim polityczny (na Zamku Ryskim i w budynku Sejmu przy ul. Jakuba). Warto go obserwować. VVF przestrzega, że w wyborach parlamentarnych we wrześniu (jest prawie pewne, że społeczeństwo przychyli się do idei rozwiązania Sejmu) zyskać mogą siły radykalne. Czy prezydent Bērziņš stanie się olejem na wzburzone fale, mediatorem między zwaśnionymi partiami a coraz bardziej zbuntowanym przeciwko obecnym elitom społeczeństwem, czy też będzie prezydentem uzależnionym od układu, który wyniósł go na najwyższy urząd w państwie? Czas pokaże. A on na Łotwie biegnie szybko.