środa, 29 lutego 2012

Zaproszenia



29 lutego – wykład Romualda Mieczkowskiego ("Znad Wilii") pt. "Litwa: mity i rzeczywistość" organizowany przez twórców konkursu im. braci Janowiczów pt. "Moje Wilno. Rozmowy pokoleniowe" wraz z Fundacją Instytut Środkowo-Wschodni. W programie m.in. "skąd wzięli się Polacy na Litwie?", "okres odrodzenia litewskiego w Wilnie", "udział Polaków w dzisiejszych przemianach na Litwie i ich dorobek kulturalny". Kampus Centralny Uniwersytetu Warszawskiego, ul. Krakowskie Przedmieście 26/28, budynek Auditorium Maximum – sala A, godz. 19.

1 marca – recital fortepianowy Lukasa Geniušasa, zdobywcy II nagrody ex equo XVI Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie oraz nagrody specjalnej Towarzystwa im. Fryderyka Chopina (za najlepsze wykonanie poloneza w II etapie). Urodzony w Moskwie pianista zagra utwory Fryderyka Chopina w dzień jego urodzin. Sala Koncertowa Filharmonii Narodowej, godz. 19. Sprzedaż biletów w kasie Filharmonii Narodowej, na stronie www.eventim.pl oraz w sieci sklepów Empik.

3 marca – Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej oraz Centrum Kultury i Turystyki zapraszają "Na Kaziuka...". W programie występy Zespołu Pieśni i Tańca "Żejmiana", Kapeli Świętojańskiej, Kapeli Podwileńskiej, a także kiermasz kaziukowy. Bilety w cenie 12 zł. Impreza dofinansowana jest ze środków budżetu miasta Mrągowa. Centrum Kultury i Turystyki, Mrągowo, godz. 17.

3-4 marca – Kaziuki na Bielanach. W sobotę o godz.16.00 pokaz filmów dokumentalnych o tematyce wileńskiej "Wilno w kadrze". Prowadzenie i komentarze Tomasz Kuba Kozłowski. Pokaz organizowany we współpracy z Domem Spotkań z Historią w Warszawie. W niedzielę o godz. 17.00 widowisko Zespołu Pieśni i Tańca "Suwalszczyzna" pt. "W podsuwalskiej oberży" (sceny z wielokulturowych Suwałk przełomu XIX i XX wieku). Przez cały weekend odbędzie się kiermasz rękodzieła, plastyki obrzędowej, produktów spożywczych (sobota, od 12 do 17; niedziela, od 10 do 17). Miejsce: Bielańskie Centrum Edukacji Kulturalnej, ul Szegedyńska 9A (Wrzeciono)

Zobacz także: Kaziukowe co, gdzie, kiedy

(Grafika: Kaziuk w Wilnie, 2010 r.; autor: Evaldas Liutkus, Wikimedia Commons)

wtorek, 28 lutego 2012

Razem czy osobno?



W ubiegłym tygodniu odbyły się wieczory promocyjne najnowszej książki Michała Jagiełły pt. "Razem czy osobno? Przewodnik po lekturach" (gościny użyczyła i ambasada litewska, i Buiblioteka Jagiellońska). Praca jest kontynuacją wydanej w 2010 r. publikacji "Narody i narodowości. Przewodnik po lekturach". Michał Jagiełło opowiada "o postrzeganiu Rusinów (Ukraińców), Litwinów i Białorusinów przez polską publicystykę od schyłku XVIII w. do 1918 roku w kontekście zagadnień narodowościowych" Jak pisze autor "interesuje mnie to, co – drukowane w postaci artykułów prasowych, broszur czy książek – mogło wywierać bezpośredni lub pośredni wpływ na odbiorców i kształtować ich opinie na dany temat. Ciekawi mnie, jak wówczas w naszym piśmiennictwie definiowano pojęcie 'naród polski' oraz jak polskie elity reagowały na ruchy narodowe wśród Rusinów (Ukraińców), Litwinów i Białorusinów. (...) opowieść mieści się w dwóch księgach. Tom pierwszy zawiera wstęp 'Przed podróżą' i pięć rozdziałów: 'Od schyłku XVIII do początku lat 60. XIX w.'; 'Od początku lat 60. do połowy lat 80. XIX w.'; 'Ostatnie lata XIX w.'; 'Lata 1900–1904'; 'Lata 1905–1906' oraz kilkuzdaniowe 'Zakończenie i zapowiedź'. Tom drugi ma trzy rozdziały: 'Lata 1907–1910'; 'Lata 1911–1914'; 'Lata 1914–1918' i podsumowanie 'W drodze'." (ze wstępu do publikacji Michała Jagiełły)

Dziś o godz. 21 były dyrektor Biblioteki Narodowej zagości w programie "Litwa Bliska Nieznajoma" prowadzonym przez Paulinę Ciucką w "Radiu Wnet". Warto wysłuchać dzisiejszej audycji, a także zaopatrzyć się w drugą część książki "Razem czy osobno? Przewodnik po lekturach", która właśnie ujrzała światło dzienne.

piątek, 24 lutego 2012

Twarz socjalna, nie etniczna

Po tym jak zakończyła się batalia o język państwowy pojawiły się w mediach spekulacje, że być może czekają nas kolejne głosowania. Jeszcze w niedzielę możliwości rozpisania referendum na temat rozwiązania obecnego Sejmu nie wykluczali posłowie Centrum Zgody: Agieszin, Ribakow i Tutins (bardziej zachowawczy w komentarzach był Nił Uszakow). Wczoraj w mediach mogliśmy przeczytać o kolejnych ostrzeżeniach Centrum Zgody pod adresem rządu, by uważał z podniesieniem wieku emerytalnego. Łotwa stoi bowiem przed takim samym wyzwaniem jak Polska. Zamieszczona kilka dni temu w "Gazecie Wyborczej" mapka pokazuje wręcz, że w przypadku kraju nad Daugawą mamy do czynienia z jednym z najniższych progów przechodzenia na emeryturę (62 lata i dla mężczyzn, i dla kobiet), podczas gdy w Skandynawii, w którą łotewskie elity wciąż są zapatrzone, wiek zakończenia aktywności zawodowej jest o kilka lat wyższy. Obecnie Ministerstwo ds. Społecznych (Labklājības ministrija, LM) pracuje nad tym, by wiek emerytalny stopniowo podwyższać. O ile wcześniej informowano, że odpowiedni proces rozpocznie się w 2016 r., to wg założeń rządowych nastąpi to już w 2014 r. Docelowy jest próg 65 lat (czyli dojście do poziomu polskiego). W 2014 i 2015 r. wiek przechodzenia na emeryturę zwiększy się o trzy miesiące, zaś od 2016 r. będzie wzrastać o pół roku. Powodów decyzji gabinetu Dombrovskisa, w świetle ogólnoeuropejskiej dyskusji nad tymi sprawami, tłumaczyć nie trzeba.

Przeciwko planom centroprawicowej koalicji zaprotestowało Centrum Zgody, zwracając się do większości parlamentarnej, by ustawy nie uchwalała, zaś do prezydenta, by ją zawetował w przypadku zaakceptowania przez parlament. Jeśli to by nie poskutkowało, Centrum Zgody rozważa zebranie podpisów pod wnioskiem o głosowanie narodowe. Oficjalnych powodów takiego stanowiska jest kilka – średnia długość życia na Łotwie wciąż jest niższa niż w krajach Zachodniej Europy (dla mężczyzn wynosi 67 lat, dla kobiet – 77). Jak zauważył wiceprzewodniczący Sejmu Andriej Klementiew "jeśli wiek emerytalny zostanie podwyższony do 65 lat, wielu mężczyzn po prostu nie dożyje do emerytury. A to może wpłynąć do motywację do płacenia podatków – jaki będzie sens to robić, gdy i tak nie otrzyma się emerytury?". Najpierw należałoby opracować plan zadbania o zdrowie obywateli, by przedłużyć średnią długość życia. Kolejny argument, podobny do tego, którego używa się w Polsce, jest taki, że osobom w wieku przedemerytalnym zwolnionym z pracy będzie niezmiernie ciężko znaleźć zatrudnienie. "Nie ma sensu podwyższać wieku emerytalnego, jeśli nie zostaną stworzone nowe miejsca pracy". – mówi Klementiew.

Centrum Zgody zamierza wykorzystać swą "pulę blokującą" w Sejmie (31% mandatów), by nie dopuścić do ogłoszenia ustawy (wystarczy 34 głosów, by zwrócić się o to do prezydenta – dysponujący 13 posłami Związek Zielonych i Rolników będzie tu z pewnością sojusznikiem). Jeśli proces ogłoszenia prawa zostanie wstrzymany na dwa miesiące, można w tym czasie zebrać podpisy obywateli pod wnioskiem o referendum. W przypadku zebrania ich wystarczającej liczby, jedyną drogą, by ominąć referendum jest uchwalenie ustawy większością ¾ głosów. Tylu posłów obecnie rządząca koalicja nie posiada.

Jaki jest cel gry, którą podjęło Centrum Zgody? Trudno się dziwić sprzeciwowi wobec podniesienia wieku emerytalnego w przypadku ugrupowania, które od kilku lat stara się wyprofilować na (nieistniejącą; LSDSP została właśnie wyproszona z grona członków Międzynarodówki Socjalistycznej) łotewską socjaldemokrację. Znaczna część polityków i elektoratu SC to osoby niechętne współczesnemu kapitalizmowi (poglądy Łotewskiej Partii Socjalistycznej można wręcz określić jako komunizujące). Kolejny powód – kampania przeciwko zmianom wieku emerytalnego, a w dalszej konsekwencji referendum, pozwoli uciec SC z grząskiego pola "narodowościowego" (tu SC przegrało na całej linii 18 lutego) na wygodniejsze – "społeczne". Co prawda wśród partii "wrażliwych społecznie" ma konkurenta – wypchnięty poza koalicję Związek Zielonych i Rolników, ale to w grupie rozczarowanych liberalną polityką rządu jest elektorat, o który warto powalczyć. Referendum językowe udowodniło, że krusząc kopię o zagadnienia narodowościowo-tożsamościowe SC nie jest w stanie ugrać więcej niż wynosi liczba naturalizowanych obywateli rosyjskiego pochodzenia, teraz pozostaje zwrócenie się w stronę Łotyszy o poglądach socjalnych (z etnicznej pułapki, w jaką wepchnęli centrystów Linderman i Osipow, należy jak najszybciej wyjść). Last but not least zainicjowanie kolejnego referendum daje szansę odegrania się na "Jedności", która nie wpuściła SC do koalicji i uprzykrzenia życia nowemu Sejmowi. Wtedy jeszcze raz potwierdzi się, że ignorując ok. 1/3 elektoratu nie da się na Łotwie zbudować stabilnej koalicji.

czwartek, 23 lutego 2012

Bożonarodzeniowe przepychanki



Po zakończonym referendum dokonuje się podsumowań, rekomendacji, a także wskazuje zwycięzców i pokonanych – o ile szef MSZ Edgars Rinkēvičs dyplomatycznie mówi, że "nie ma przegranych, ani wygranych" (to samo zauważyła skądinąd, robiąc dobrą minę do złej gry, Tatiana Żdanok w wywiadzie dla Pierwogo Bałtijskogo Kanała), to politolog Juris Rozenvalds obsadza już w roli przegranego Centrum Zgody, dostrzegając możliwość powstania radykalnego ugrupowania odwołującego się do mniejszości rosyjskiej (wśród założycieli byliby Linderman i Osipow). Na agendę powrócił temat uznania prawosławnego Bożego Narodzenia za święto państwowe, a co za tym idzie – dzień wolny od pracy. Odpowiednie poprawki do ustawy o świętach państwowych wielokrotnie zgłaszało w Sejmie Centrum Zgody (ostatni raz w grudniu 2011 r.), jednak za każdym razem były odrzucane przez parlamentarną większość (oficjalnie z powodów ekonomicznych, jedynie „półgębkiem” mówiło się o braku potrzeby ustępstw w stosunku do rosyjskojęzycznych).

Wg danych z 2010 r. na Łotwie jest 370 tys. prawosławnych (i 2,3 tys. staroobrzędowców; dla porównania – parafie luterańskie mogą liczyć na 431 tys. wiernych, katolickie – 500 tys.). W trakcie kampanii referendalnej wiele postaci życia publicznego, w tym arcybiskup ryski Zbigniew Stankiewicz, a także liczni duchowni luterańscy, opowiedziało się za oficjalnym uznaniem prawosławnego Bożego Narodzenia. Po wygranym przez stronę łotewską referendum – tak moim zdaniem należy oceniać wyniki głosowania – politycy partii rządzących zrobili się jednak bardziej ostrożni w deklaracjach pod adresem mniejszości prawosławnej. Jako jedna z pierwszych głos zabrała przewodnicząca Komisji Praw Człowieka i Spraw Społecznych Ināra Mūrniece (z partii narodowców) – wg niej "prawosławnego Bożego Narodzenia nie należy uznawać za dzień świąteczny, bo państwo oddzielone jest od kościoła. To jeszcze bardziej podzieliłoby społeczeństwo. Jeśli ktoś chce świętować, nikt mu nie może tego zabronić" (dziennikarze nie dopytali, czy uznanie luterańsko-katolickiego Bożego Narodzenia też jest sprzeczne ze świeckością państwa). Prawosławni powinni raczej indywidualnie porozumiewać się z pracodawcą niż liczyć na pomoc ze strony państwa. Podobne stanowisko zajął sekretarz Komisji Dzintars Ābiķis ("Jedność"), wskazując, że Łotwa byłaby pierwszym krajem w świecie, który obchodzi święta dwóch obrządków. I pyta retorycznie: "na Łotwie są także muzułmanie, których coraz bardziej przybywa w Europie, czy będziemy obchodzić także ich święta? Prawosławni mogą świętować swoje, ale nie oznacza to, że mają mieć status państwowy". Inni politycy "Jedności" byli równie krytyczni – wg przewodniczącej Sejmu Solvity Āboltiņi propozycja jest "absurdalna", z kolei szef klubu poselskiego Dzintars Zaķis przestrzegał przed dawaniem mniejszości rosyjskiej "cukierków" po każdym referendum, co mogłoby opóźnić proces integracji społecznej. Uznanie Bożego Narodzenia byłoby "podążaniem za tradycją rosyjską", skoro nawet w Gruzji święta obchodzi się wg kalendarza zachodnioeuropejskiego (w międzyczasie media łotewskie podważyły to stwierdzenie).

W dyskutowanej sprawie nieco łagodniej wypowiedział się premier i nieoficjalny lider "Vienotīby". Dla pragmatycznego Valdisa Dombrovskisa, który nie kojarzy się z "wojnami cywilizacyjno-kulturowymi", a troską o ekonomię, ważne jest w jaki sposób decyzja wpłynęłaby na gospodarkę. Przypomniał, że Łotewska Konfederacja Pracodawców sprzeciwiała się uznaniu 7 stycznia za święto państwowe. Wg premiera należałoby raczej mówić o uznaniu Bożego Narodzenia za „dzień świąteczny” niż "święto" (wersja nieinwazyjna dla gospodarki). Nie zmienił za to zdania burmistrz Rygi Nił Uszakow, wg którego "oficjalne uznanie Świąt Bożego Narodzenia nie jest sprawą etniczną czy lingwistyczną – członkami parafii prawosławnych są i Łotysze, i Rosjanie, i przedstawiciele innych narodowości – niemniej dałoby ważny pozytywny sygnał rosyjskojęzycznym mieszkańcom Łotwy, których większość stanowią prawosławni i staroobrzędowcy". Gospodarz Zamku Ryskiego Andris Bērziņš "po ludzku popiera" przyznanie statusu święta narodowego, jednak decyzję pozostawia w rękach Sejmu. A, to co postanowi legislatura, będzie wypadkową poglądów "Jedności", narodowców i Partii Reform Zatlersa (i Centrum Zgody, i Związek Zielonych i Rolników popierają święta 7 stycznia – za uznaniem 7 stycznia opowiedział się także prawosławny deputowany "Vienotīby" Aleksiej Łoskutow).

Czyżby klucz do uznania Świąt Prawosławnych leżał w rękach eksprezydenta Zatlersa, który w tym duchu wypowiadał się w trakcie kampanii? Na razie ZRP zgłosiło inną propozycję: każdy pracownik mógłby wybrać dzień świąteczny wg własnego światopoglądu religijnego (np. katolicy – 15 sierpnia, prawosławni – 7 stycznia). Jak będzie, przekonamy się w najbliższym tygodniu. Jedno jest pewne – pomijając kwestie wpływu święta na gospodarkę kraju, uznanie Bożego Narodzenia byłoby, patrząc z perspektywy polityki integracji społecznej, najbardziej możliwym do zaakceptowania przez "łotewski mainstream" ustępstwem w stosunku do ludności rosyjskiej. Ale po wygranym referendum skłonność do kompromisu zmalała w tempie geometrycznym.

Na zdjęciu: Sobór Narodzenia Pańskiego w Rydze (Wikimedia Commons).

poniedziałek, 20 lutego 2012

Co się dzieje?



Ambasada Republiki Litewskiej w Rzeczypospolitej Polskiej oraz Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego serdecznie zapraszają na spotkanie autorskie z Michałem Jagiełłą i prezentację książki "Razem czy osobno. Przewodnik po lekturach. Tom II". Spotkanie poprowadzi dr Mariusz Maszkiewicz. 20 lutego 2012 r. godz. 17:30, Al. Ujazdowskie 12, Warszawa. Wstęp wolny (za: pl.mfa.lt)

"Innego końca świata nie będzie. Malarstwo". Do 15 marca można oglądać w "Galerii Mazowieckiej" (wejście od pl. Bankowego 3/5) wystawę Mirosława Bryżysa "Innego końca świata nie będzie. Malarstwo". Ekspozycja składa się z 20-22 obrazów wykonanych w technice olejnej. Autor prac, urodzony w 1970 r. w Wilnie, kształcił się na ASP w Poznaniu, wystawiał swoje prace w Polsce, Litwie, a także San Francisco. Uprawia malarstwo sztalugowe. Na zdjęciu fragment jednej z jego prac.

10 lutego (z okazji uroczystości poświęconych 72-giej rocznicy deportacji z Kresów Wschodnich RP) została otwarta w Warszawie wystawa "Pod obcym niebem. Mieszkańcy Litwy w sowieckich łagrach i na zesłaniu w latach 1940–1958". Ekspozycja, przygotowana przez Muzeum Ofiar Ludobójstwa w Wilnie, będzie czynna do 28 lutego. Adres: Historia Centrum Edukacyjne IPN, ul. Marszałkowska 21/25.

Na antresoli Biblioteki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego można obejrzeć wystawę fotografii "Litwa-Polska. XX rocznica wznowienia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Litwą i Polską". Ekspozycja została otwarta 20 lutego.

Zza granicy: 17 lutego w Muzeum Sztuki Białorusi w Mińsku otwarto wystawę pasów słuckich, na której zaprezentowano pasy szlacheckie z muzeów białoruskich i litewskich. Jak zauważa portal "Wspólnota Polska" (17.02.2011) "pomimo tego, że pasy słuckie były tkane na terenie dzisiejszej Białorusi, w tamtejszych muzeach jest ich zaledwie 5 sztuk. Większe kolekcje znajdują się w Polsce, Rosji, na Ukrainie i Litwie. Dlatego dyrektor Narodowego Muzeum Sztuki Białorusi zachęca polskie muzea do współpracy w eksponowaniu pasów słuckich i innych cennych przedmiotów z okresu istnienia Rzeczpospolitej Obojga Narodów". Czy zobaczymy pasy słuckie w Warszawie?

niedziela, 19 lutego 2012

Na Łotwie bez zmian?


Jesteśmy w dzień po referendum na temat uznania języka rosyjskiego za urzędowy na Łotwie. na początku wypada podać wyniki: "przeciw" opowiedziało się 74,8%, "za" – 24,9% przy rekordowej frekwencji 70,4% (najwyższa od pierwszych wolnych wyborów do Sejmu w 1993 r.). Łatwo zauważyć, że proporcja na "tak" i na "nie" stanowi prawie dokładne odwzorowanie stosunku między Łotyszami a mniejszością rosyjskojęzyczną wśród ogółu obywateli. Jeśli chodzi o wymiar regionalny referendum, to najbardziej prorosyjskie okazały się duże miasta (Ryga – 36,0%, Jurmala – 32,8%), choć zaskoczył niski procent głosów "na tak" w Lipawie i Windawie (20.0%). Odrębnym rozdziałem jest Łatgalia – jedyna prowincja, gdzie "za" zagłosowała większość mieszkańców – 55,6%. Choć jest to wynik całościowy, na południu za rosyjskim opowiedzieli się prawie wszyscy, a im bardziej na północ tym nastroje stawały się coraz bardziej prołotewskie. W Dyneburgu za rosyjskim padło 85,0% głosów, Zilupe – 90,3%, Rzeżycy – 60,3%, w bardzo łotewskim okręgu Balva jedynie 15,2%. Nietrudno zauważyć, że mapa poparcia dla dwujęzyczności w zasadzie pokrywa się z mapa wyborczą Łotwy – tam gdzie silne poparcie dla Centrum Zgody i PCTVL, tam mieszkańcy opowiedzieli się za językiem rosyjskim.

Ważne są komentarze poreferendalne. Jeszcze podczas głosowania premier Valdis Dombrovskis mówił, że "należy pomyśleć o zmianach w polityce integracji społecznej i naturalizacji". Zapytany o konkrety wymienił m.in. ułatwienia w dziedzinie nauczania języka łotewskiego dla osób jeszcze nim nie władających. Dziś rano wypowiedziała się także była minister kultury (ten urząd odpowiada za politykę integracji na Łotwie), a także doradczyni VD ds. integracji, społeczeństwa obywatelskiego i tożsamości narodowej Sarmīte Ēlerte. Wg niej wynik referendum daje "mandat do tego, by umacniać język łotewski jako podstawę tożsamości". Wśród obowiązków państwa wymieniła m.in. wsparcie dla kursów łotewskiego. Wg Ēlerte należy też wspierać mniejszości narodowe i "w sposób jasny odróżniać je od stworzonej w czasach ZSRR konstrukcji "rosyjskojęzyczni". Żaden z wypowiadających się dziś polityków nie wymienił konkretnych koncesji wobec mniejszości rosyjskiej (poza ułatwieniami w nauczaniu łotewskiego).

Co mówi druga strona? Wg lidera Centrum Zgody, które choć do głosowania doprowadziło, w przeddzień referendum zajęło postawę niejasną (część polityków zapowiadała, że poprze nowelizację konstytucji, część nie chciała się na ten temat wypowiadać, a np. wiceprzewodniczący Sejmu Andriej Klementiew zapowiedział, że nie pójdzie głosować) Jānisa Urbanovičsa "integracja może nastąpić tylko wtedy, gdy ma miejsce dialog między integrującym a integrowanym". Wg szefa klubu poselskiego SC mieszkańcy Łatgalii głosowali nie przeciwko łotewskiemu, a przeciw "nieudanej polityce etnicznej", egoizmowi, a także "ignorowaniu opinii narodu". Teraz należy usiąść i od nowa przemyśleć politykę integracji (pytanie, jak to zrobić przy obecnym stanie stosunków między centroprawicą a Centrum Zgody w Sejmie?). Znacznie dalej idzie Tatiana Żdanok (w międzyczasie pracująca nad kolejnymi referendami, dotyczącymi m.in. "opcji zerowej" w dziedzinie obywatelstwa czy ogłoszenia rosyjskiego językiem urzędowym UE). Wg szefowej PCTVL należałoby wprowadzić dwujęzyczność w tych rejonach, które głosowały wczoraj za językiem rosyjskim (zgłaszany od dawna postulat "pszczół" zakłada wprowadzenie rosyjskiego tam, gdzie Rosjanie stanowią ponad 20% ludności). W podobnym duchu wypowiedział się burmistrz Rzeżycy Aleksandrs Bartaševičs. Jak stwierdziła posłanka do PE wprowadzenie dwujęzyczności jest być może osiągalne bez zmian w konstytucji. Choć zapisano w niej, że w samorządach należy posługiwać się łotewskim to "nie wspomniano, że chodzi o "tylko" język łotewski (...) należy skonsultować się z prawnikami, czy jest możliwość, nie zmieniwszy konstytucji, zmienić tylko ustawę o języku lub samorządzie". Takiej możliwości oczywiście nie ma, ale najprawdopodobniej w tym kierunku będzie szła teraz retoryka "pszczół".

Czy w najbliższym czasie należy spodziewać się korekt w programie integracji albo jakichś koncesji na rzecz mniejszości rosyjskiej? Choć wiele o tym mówiono w kampanii (np. o kwestii automatycznego przyznania obywatelstwa dzieciom nieobywateli urodzonym po 1991 r. – od dawna optuje za tym Zatlers, uznaniu prawosławnego Bożego Narodzenia za święto – w tym duchu wypowiedział się abp. Zbiguniew Stankiewicz; inny postulat – wprowadzenie prawa głosu w wyborach lokalnych dla bezpaństwowców jest nierealny, oznaczałby dozgonne rządy Uszakowa w Rydze, na co nigdy nie zgodzi się łotewska centroprawica) – nie za bardzo. Nie tylko dlatego, że jedno z trzech stronnictw rządowych stanowią narodowcy (w dodatku w ich gestii znajduje się ministerstwo kultury odpowiadające za integrację oraz Komisja Praw Człowieka i Spraw Społecznych), a rząd Valdisa Dombrovskisa zależny jest od ich 14 głosów w Sejmie. Dzisiejsza wypowiedź doradczyni premiera Sarmīty Ēlerte (czy przewodniczącej Sejmu Solvity Āboltiņi) wskazuje, że również po stronie "Jedności" nie ma chęci zmiany obecnej polityki integracji, a wynik referendum uznaje się za potwierdzenie słuszności polityki ostatnich dwudziestu lat. Pewne korekty do polityki rządu mogłaby wprowadzić Partia Reform Zatlersa – w trakcie referendum eksprezydent zwracał się do Rosjan w ich ojczystym języku, wcześniej jego partia opowiadała się za włączeniem Centrum Zgody do koalicji, zaś w wyborach poparli ją także rosyjskojęzyczni – jednak osłabiona ostatnimi sondażami (5% poparcia w styczniu) i tarciami wewnętrznymi nie jest już chyba zdolna do przedstawienia alternatywy. Last but not least w ślepą uliczkę popadło także Centrum Zgody, popierając ekscentryczne i od początku nierealne pomysły Lindermanna, Swatkowa i Osipowa, osłabiło swoje szanse na wejście do koalicji przed 2014 r. i wprowadzenie korekt do polityki integracji. Co dalej?

Na zdjęciu: grafika przedstawiająca udział mniejszości rosyjskojęzycznej wśród mieszkańców Łotwy wg istniejącego do 2009 r. podziału na rejony. Mapa narodowościowa Łotwy pokrywa się z mapą wyborczą i referendalną. Źródło: Wikimedia Commons, Водник, CC-BY-SA-2.5.

Po prezydenckiej wizycie

W sobotę zakończyło się nie tylko referendum na temat języka rosyjskiego jako urzędowego – jak nietrudno było przewidzieć "za" głosowało 24,9% wyborców, czyli dokładnie tyle ile stanowią mniejszości narodowe wśród ogółu obywateli – ale także wizyta prezydenta Andrisa Bērziņša w Polsce. Był to pierwszy wyjazd wybranej w czerwcu 2011 r. głowy państwa do naszego kraju, ale za to o bardzo bogatym, rozłożonym na trzy dni, programie. Zaczęło się w czwartek od spotkania ze studentami Katedry Bałtystyki UW – prezydent miał szansę zapoznać się z funkcjonowaniem zarówno "bałtystyki" w Warszawie, jak i "bałtologii" na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, a także spotkać się i sfotografować ze studiującymi w Polsce Łotyszami. W tym samym dniu wracający z Wilna prezydent Komorowski wydał na cześć wysokiego gościa kolację – podczas spotkania w cztery oczy podkreślono wagę współpracy w dziedzinie energetyki, bezpieczeństwa, a także w sprawach europejskich (strona polska pochwaliła Łotyszy za dobre traktowanie mniejszości polskiej, co należy traktować nie tylko jako kurtuazję, ale i prztyczek w stronę Wilna). Nieco wcześniej, w obecności ministra Zdrojewskiego, nastąpiło wręczenie prezydentowi dóbr kultury, które w czasie II wojny światowej znalazły się w Polsce: chodzi o późnorenesansowy świecznik z kościoła luterańskiego św. Piotra w Rydze oraz XVII-wieczny pulpit kościelny z kościoła luterańskiego Trójcy Świętej w Jełgawie. Prezydent Bronisław Komorowski odznaczył byłego ambasadora Łotwy w Polsce (2004-2009) Albertsa Sarkanisa, z wykształcenia filologa i ostatnimi czasy redaktora naczelnego słownika łotewsko-polskiego, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – jest to chyba jedno z najwyższych odznaczeń, jakie w ostatnim dwudziestoleciu otrzymali z rąk polskich Łotysze. Bogaty w wydarzenia był także piątek: prezydent spotkał się z premierem Donaldem Tuskiem, złożył kwiaty na grobie Wisławy Szymborskiej na Cmentarzu Rakowickim, a także znalazł czas na spotkanie z przedstawicielami władz Małopolski i Podkarpacia. "Hitem dnia" było otwarcie honorowego konsulatu Republiki Łotewskiej. Czwartym już z kolei konsulem honorowym Łotwy w Polsce (okręg będzie obejmować i Małopolskę, i Podkarpacie) został krakowski przedsiębiorca Rafał Brzoska. W sobotę rano prezydent zdążył zagłosować jeszcze w referendum na temat wprowadzenia języka rosyjskiego w Polsce, a także udzielić wywiadu PAP, w którym uznał głosowanie za "sztucznie wywindowane" i "absurdalne". Po porannym głosowaniu odleciał na Łotwę.

Podróż Andrisa Bērziņša to już kolejny pobyt głowy państwa łotewskiego w Polsce – w ostatnich latach tego typu wizyty miały miejsce i w 2009 r. (Valdis Zatlers odebrał wówczas doktorat honoris causa KUL), 2010 r. (wziął udział w pogrzebie pary prezydenckiej), a także 2011 r. (w marcu spotkał się z prezydentem Komorowskim w Wiśle, zaś w maju uczestniczył w szczycie Kraków Europy Środkowo-Wschodniej w Warszawie). Po raz pierwszy od dłuższego czasu mamy chyba jednak do czynienia z tak długą (trzy dni) i bogatą w wydarzenia wizytą. Minusem tego wydarzenia jest słaby "coverage" medialny – ani w czwartek i piątek, ani nawet w sobotę, gdy pojawiły się w mediach informacje o referendum, czołowe polskie dzienniki nie poświęciły ani samej wizycie, ani stosunkom polsko-łotewskim odrębnej wzmianki. Szkoda – aż się prosiło, by, gdy w czwartek wszyscy mówili o sprawach polsko-litewskich, sportretować relacje łączące Polskę z bardziej na północ wysuniętym sąsiadem.

piątek, 3 lutego 2012

Towarzystwo Radiotechniczne „ELEKTRIT” – historia Polski w pigułce.

Wśród wielu publikacji o Litwie, które ukazały się w 2011 r., zwraca uwagę wydana własnym sumptem przez Henryka Berezowskiego książka "Towarzystwo Radiotechniczne Elektrit: Wilno 1925-1939". Gdy myślimy o historii międzywojennego Wilna najczęściej przychodzą do głowy albo wydarzenia polityczne, albo sprawy związane z kulturalno-naukowym życiem miasta (Uniwersytet Stefana Batorego, Instytut Naukowo-Badawczy Europy Wschodniej, Teatr na Pohulance, grupa "Żagary"). Mało pisze się o radiofonii na Kresach Północno-Wschodnich, choć nowoczesna jak na owe czasy stacja Polskiego Radia w Baranowiczach do dziś budzi podziw Białorusinów odkrywających "niesowiecką" przeszłość miasta. Niewystarczająco dobrze znane Polakom z "Korony" jest powstałe w 1925 r. i działające do wybuchu wojny "Towarzystwo Radiotechniczne "Elektrit". W ubiegłym roku postanowił nam je przybliżyć Henryk Berezowski.

Historia zakładu zaczyna się od założenia przez Samuela i Hirsza-Grzegorza Chwolesów oraz Nachmana Lewina sklepu przy ul. Wileńskiej, w którym mieścił się warsztat radiotechniczny naprawiający sprzęt radiowy (1925). Dwa lata później spółka rozpoczęła montaż i sprzedaż własnych odbiorników, później bardzo szybko przyszła – wraz z uruchomieniem stacji Polskiego Radia w Wilnie – produkcja podzespołów radiowych. W 1934 r. towarzystwo uzyskało licencję austriackiej spółki "Minerwa", dzięki której na polski rynek trafiły odbiorniki produkowane na Kresach (w międzyczasie przeniesiono siedzibę spółki na ul. Szeptyckiego).

Jak żartowano w międzywojniu, mieszkańcy pozbawionego zakładów przemysłowych Wilna "dzielili się na tych, co w "Elektricie" pracują, i na tych, którzy mają nadzieję tam pracować" (z opinii inż. Feryszki). Firma, której zakłady mierzyły ponad 10.000 m² powierzchni, zatrudniała z górą tysiąc pracowników (jak na Wilno liczba imponująca). Towarzystwo wprowadzało co sezon nowe modele radioodbiorników (by podać wybrane modele: "Komandor" – "Transmare" – "Colonel" – "Hejnał"; ich nazwy częściowo były wzorowane na produktach wiedeńskiej "Minerwy"). Eksportowało produkty do Estonii, Wielkiej Brytanii, Skandynawii, Portugalii, Związku Południowej Afryki czy Palestyny. Delegatury spółki otwierano nie tylko w miastach polskich, ale także np. w Sofii czy Helsinkach (w książce możemy zobaczyć zarówno zdjęcia przedstawicielstw, jak i reklamy skierowane na polski i międzynarodowy rynek). W przedsiębiorstwie działała własna gazeta ("Elektrit-Radio. Wiadomości techniczne Zakładów Elektrit w Wilnie"), związki zawodowe (i mniej, i bardziej "czerwone"), a także... Robotniczy Klub Sportowy z sekcjami pływacką, futbolową czy bokserską. Jak przypomina Henryk Berezowski wielu ze sportowców RKS wywalczyło medale. Nie było jednak "różowo": nie tylko ze względu na kryzys lat 30-tych i specyficzny czas prasy – pracowników zatrudniano na okres od jesieni do wiosny, później musieli sobie radzić sami – ale także konkurencję (do radiowych potentatów należały wówczas takie spółki jak "Marconi" czy "Philipps") wypominającą szefostwu spółki żydowskie pochodzenie. Rok 1938 r. przynosi anschluss Austrii i zerwanie współpracy z wiedeńską "Minerwą" (skądinąd: w książce zamieszczono piękne pocztówki wydawane przez austriacką spółką z Wilnem jako miastem... pełnym cebulastych cerkwi! – piękny przyczynek do tego, jak nasz region widzieli przedstawiciele "Mitteleuropy"). Smutne memento przed ostatecznym końcem wileńskich zakładów.

Kres działalności "Elektritu" – choć jak się okazało, było "życie po śmierci" – przyniosła II wojna światowa. Po zajęciu Wilna przez Sowietów, jeszcze w trakcie "pierwszej okupacji", cały dobytek towarzystwa wywieziono do Mińska, by "na surowej ziemi", praktycznie od zera wybudować Zakłady Radiowe im. Wiaczesława Mołotowa (autor daje malowniczy, choć smutny opis budowy – zwykłych mińszczan wyrzucano wówczas z domów, by mogli się w nich osiedlić pracujący nad budową "radiowego imperium"). To w tych zakładach, przemianowanych na Mińskie Zakłady Aparatury Pomiarowej im. Włodzimierza Lenina, produkowano słynne radia "Mińsk", do złudzenia przypominające produkty Elektritu. Dziś, jak wskazują fragmenty z forum internetowego zamieszczone w książce Berezowskiego, mało kto na terenie krajów WNP zdaje się przyjmować prawdę skąd naprawdę wywodzą się odbiorniki "Mińsk", "Marszałek" czy "Pionier".

Henryk Berezowski, "Towarzystwo Radiotechniczne Elektrit: Wilno 1925-1939", nakład własny, Warszawa 2011, ss. 128. (Książka, oddając hołd wielonarodowościowemu Wilnu, zawiera streszczenia w językach angielskim, niemieckim, rosyjskim, litewskim i hebrajskim).

W Estonii łatwiej?

"Sowiecki reżim okupacyjny należy osądzić tak samo, jak nazistowski, przy czym nie należy łączyć systemu komunistycznego z Rosjanami" – stwierdzili w specjalnym oświadczeniu liderzy Partii Rosyjskiej Estonii (Русская партия Эстонии, РПЭ; Vene erakond Eestis, VEE) Stanisław Czerepanow i Giennadij Afanasjew. Wg liderów rozwiązującego się właśnie ugrupowania – 29 stycznia nastąpił zjazd RPE, który ostatecznie zaakceptował połączenie z Socjaldemokratyczną Partią Estonii – ocen historycznych należy dokonywać zgodnie z uchwałą Riigikogu z 2002 r. pt. "O przestępstwach reżimu okupacyjnego". W tym dokumencie parlament estoński zwrócił uwagę, że zbrodnie III Rzeszy zostały osądzone w Norymberdze, podczas gdy przestępstwa Sowietów nigdy nie doczekały się sądu. Jak twierdzą Czerepanow i Afanasjew sądowa odpowiedzialność powinna zostać zastosowana wobec przestępców komunistycznych, choć z drugiej strony państwo powinno przeciwdziałać łączeniu zwykłych Rosjan z pojęciem "okupacji" (warto zwrócić uwagę, że w grudniu 2011 r. prezydent Toomas Hendrik Ilves nazwał język rosyjski "językiem okupantów", co spotkało się z krytyką nastawionego na współpracę z Rosjanami szefa socjaldemokratów Svena Miksera). Jak twierdzi lider Partii Rosyjskiej Czerepanow: "możemy rozmawiać o tragicznych wydarzeniach w historii, ale nie należy ich używać do dzielenia społeczeństwa i przeciwstawiania sobie różnych narodowości".

Przykład Estonii, gdzie wszystkie partie działające w Riigikogu, a także znacząca część środowiska rosyjskiego, akceptują wspólną narodową wykładnię historii XX w., w której Estonia została poddana okupacji, obecne państwo jest kontynuacją kraju istniejącego w latach 1918-1940, a zbrodnie sowieckie należy osądzić (Rosjanie uzupełniają to prośbą o niełączenie tematu okupacji z kwestią "okupantów"), pokazuje w jak bardzo trudnej sytuacji jest Łotwa. Dopiero we wrześniu 2011 r. Nił Uszakow wypowiedział słowa, które od biedy należy uznać za przyznanie, że Łotwa w okresie 1940-1991 była okupowana (większość jego kolegów partyjnych była zdegustowana, choć uznano, że to cena, którą warto zapłacić za wejście do rządu). Skądinąd Uszakow, który ku rozczarowaniu wielu wsparł ideę powtórnego nadania rosyjskiemu statusu języka państwowego (jak to było w okresie ŁSRR), i tak jest najbardziej nastawionym na porozumienie politykiem mniejszości rosyjskiej – o to, co o kwestiach okupacji myślą Walerij Krawcow, Nikołaj Kabanow czy Nikita Nikiforow (z Centrum Zgody) lepiej nie pytać, tak samo jak o stanowisko działaczy bardziej radykalnych od Centrum (Żdanok, Osipow, Linderman, Swatkow). Choć Partia Rosyjska za pomysł połączenia z socjaldemokratami była krytykowana przez część środowiska rosyjskiego, ma sporą szansę, uznając wizję historii Estończyków, zakopać rów między dwoma społecznościami, troszcząc się w dodatku o to, by retoryka krytyki "okupacji" nie przeistoczyła się w walkę z "okupantami".

Kłopoty ze wspólnym spojrzeniem na historię XX wieku są jedną z poważniejszych bolączek Łotwy, również i w tej kwestii Łotysze z zazdrością patrzą na północnych sąsiadów...