czwartek, 2 czerwca 2011

Łotwa ma nowego prezydenta

Karty zostały rozdane. Łotwa zna już nazwisko swojego prezydenta na najbliższą czteroletnią kadencję. Nie jest nim – jak dotychczas przypuszczano – Valdis Zatlers (chirurg, 56 lat, prezydent od 2007 r.), lecz 66-letni "eksbankier" (tak określają go łotewskie media), z wykształcenia i praktyki ekonomista, od roku poseł na Sejm z listy Związku Zielonych i Rolników Andris Bērziņš (nie mylić z byłym burmistrzem Rygi i premierem Łotwy o tym samym imieniu i nazwisku – obecnie zasiadają w Sejmie Łotwy trzy takie osoby). Jak przebiegło głosowanie? Wbrew przewidywaniom politologów w zasadzie bezproblemowo. Co prawda w I turze żaden z kandydatów nie uzyskał odpowiedniej większości – na Valdisa Zatlersa głosowało 43 posłów "Jedności" i narodowców, na Bērziņša – 50 działaczy ZZS, Centrum Zgody i PLL. Odpowiedź przyniosła jednak druga tura, w której prezydentem wybrany został właśnie Bērziņš z poparciem 53 posłów reprezentujących (najprawdopodobniej, bo głosowanie jest tajne) centrolewicową koalicję. By opisowi dodać nieco dramaturgii, dodajmy, że od rana Sejm był oblegany przez działaczy Stowarzyszenia na Rzecz Otwartości "Delna", a także zwykłych Łotyszy (w liczbie kilkuset), którzy domagali się walki z oligarchią, przejrzystych zasad wyboru sędziów w państwie prawa, ograniczenia wpływu wielkiego biznesu na media i partie polityczne, a także zniesienia tajnego głosowania w Sejmie i ograniczenia immunitetu poselskiego. Wśród okrzyków dało się słyszeć: "precz z władzą oligarchów", "jestem za silnym KNAB-em" (łotewski odpowiednik CBA), "wszyscy równi wobec prawa, zlikwidować immunitet poselski". Jeden z pretendentów do urzędu prezydenta Andris Bērziņš został wygwizdany zarówno przed wejściem do Sejmu, jak i po jego opuszczeniu, gdy był już prezydentem elektem. Demonstranci krzyczeli: "wstyd!", "jesteśmy za Zatlersem", "nie jesteś naszym prezydentem", "chcemy prezydenta wybieranego przez naród".

Kim jest nowy, czwarty już z rzędu prezydent w II Republice Łotewskiej, który już zdążył obudzić takie emocje w elektoracie? To przecież w gruncie rzeczy postać bezbarwna, więc dla rozgniewanego ludu spod Sejmu może nie tyle liczy się, kto został prezydentem, a bardziej kto go wybrał. Sam "eksbankier" może się bowiem podobać tak elektoratowi rosyjskojęzycznemu (chętnie posługuje się językiem rosyjskim, nie ma uprzedzeń w stosunku do Rosjan), jak i łotewskiemu (głosował w 1990 r. za niepodległością kraju od ZSRR). Co do kompetencji nowego prezydenta zdania są zniuansowane – chwali się jego wiedzę ekonomiczną, wyniesioną ze studiów i lat praktyki, wątpliwości budzi brak znajomości zagadnień polityki międzynarodowej, języka angielskiego, a także obeznania "w wielkim świecie". Może jednak kilka danych biograficznych. Bērziņš urodził się jeszcze podczas II wojny światowej w regionie Vidzeme (b. Inflanty Szwedzkie), gdy wojska sowieckie przekroczyły już granice Łotwy. W 1971 r. ukończył studia na Politechniki Ryskiej, następnie zaś studiował ekonomię na Uniwersytecie Łotewskim. Pod koniec istnienia Łotewskiej SRR wspiął się już wysoko po drabinie politycznej – sprawował funkcję wiceministra usług bytowych. Był także starostą rejonu valmierskiego (wg ówczesnej nomenklatury: przewodniczącym Rejonowego Komitetu Wykonawczego). W 1990 r. wszedł jako przedstawiciel okręgu Valmiera w skład Rady Najwyższej ŁSRR, która 4 maja 1990 r. uchwaliła deklarację niepodległości kraju. Bērziņš był wśród jej sygnatariuszy, do dziś należy do elitarnego klubu deputowanych LTF (Łotewskiego Frontu Ludowego), którzy dwadzieścia jeden lat temu zaryzykowali odłączenie Łotwy od ZSRR. Po zakończeniu kadencji Rady Najwyższej w 1993 r. odszedł z polityki, wiążąc się z biznesem. Był m.in. dyrektorem Wydziału Prywatyzacyjnego Banku Łotwy, a także prezesem Łotewskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Kilkakrotnie próbował wrócić do polityki, kandydował m.in. do ryskiej rady miejskiej z listy ZZS, zaś po rozpadzie centroprawicowej koalicji w 2007 r. mówiło się o nim w kontekście kandydatury na urząd premiera Łotwy. W 2010 r. powrócił do parlamentu, uzyskując 58,3 tys. głosów w okręgu Vidzeme (co ciekawe, na kartkach wyborczych zanotował więcej "skreśleń" niż "plusików"). Z ramienia koalicji rządzącej "Jedność" – ZZS objął ważne stanowisko przewodniczącego Komisji Gospodarki, Rolnictwa, Środowiska i Rozwoju Regionalnego w Sejmie X kadencji. W maju b.r. został niespodziewanie zgłoszony przez ZZS – a ściślej przez pięciu posłów tego ugrupowania – jako kandydat na urząd prezydenta Łotwy. Początkowo dawano mu małe szanse – "pewniakiem" wydawał się być urzędujący prezydent Valdis Zatlers (reelekcja dotychczasowych prezydentów szła w latach 1996 i 2003 jak z płatka), który zgromadził poparcie "Jedności", ruchu "O Lepszą Łotwę" (PLL) oraz nacjonalistów (łącznie 48 głosów). Bērziņš mógł liczyć jedynie na szable ZZS, a i nie wszystkie, bo część działaczy ugrupowania niedwuznacznie dawała do zrozumienia, że zagłosuje raczej na Zatlersa niż na "zielonego" – chodzi tu raczej brak doświadczenia niż poglądy polityczne – Bērziņša. Centrum Zgody milczało jak Sfinks.

Punktem zwrotnym w całej intrydze był 28 maja, gdy prezydent Zatlers (zupełnie niespodziewanie dla wszystkich) rozwiązał Sejm. Stało się to m.in. z powodu ZZS, które dwa dni wcześniej zagłosowało przeciwko wydaniu zgody na przeszukanie przez KNAB (łotewskie Biuro Zwalczania i Zapobiegania Korupcji) mieszkania oskarżanego o korupcję posła PLL Ainārsa Šlesersa. PLL z powodu rozwiązania Sejmu wycofała poparcie dla Zatlersa, a misternie tkana na jego rzecz większość sejmowa zaczęła się pruć. Do gry wszedł Bērziņš, który coraz bardziej zaczął się podobać PLL, a także Centrum Zgody (ostatnia partia do końca jednak nie zdradzała na kogo głosować będą jej posłowie). 2 czerwca było już jasne, że Zatlers może liczyć tylko na poparcie "Jedności" i nacjonalistów, zaś jedynym jego kontrkandydatem w tych wyborach został właśnie Bērziņš. I tura nie dała rozstrzygnięcia, do wygranej zabrakło "eksbankierowi" jednego głosu, w drugiej poszło lepiej. Łotwa ma zatem nowego prezydenta. Przyjdzie jeszcze czas na przyjrzenie mu się z bliska. Zaprzysiężenie zgodnie z konstytucją – 8 lipca b.r.

Odrębną sprawą pozostają losy centroprawicowej koalicji "Jedność" – ZZS, która po tych wyborach wisi na włosku jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Wg premiera Dombrovskisa "większość sejmowa nie wsłuchała się w żądania społeczeństwa (…) w których nie ma miejsca dla wpływów oligarchów i ukarała Valdisa Zatlersa za jego odwagę". Była prezydent Vaira Vīķe-Freiberga stwierdziła, że Łotwa zrobiła dziś krok w tył w pozbywaniu się wpływów oligarchii na władzę. Koalicja kontynuuje co prawda pracę (do następnego kryzysu?), a demonstranci gromadzą się wciąż pod Sejmem, dlatego wielu komentatorów pyta czy to już powtórka z rewolucji parasolkowej (2007) i brukowej (2009). Ciekawy sezon zapowiada się zatem obecnie: nie tylko kąpielowy (to w Jurmali), ale przede wszystkim polityczny (na Zamku Ryskim i w budynku Sejmu przy ul. Jakuba). Warto go obserwować. VVF przestrzega, że w wyborach parlamentarnych we wrześniu (jest prawie pewne, że społeczeństwo przychyli się do idei rozwiązania Sejmu) zyskać mogą siły radykalne. Czy prezydent Bērziņš stanie się olejem na wzburzone fale, mediatorem między zwaśnionymi partiami a coraz bardziej zbuntowanym przeciwko obecnym elitom społeczeństwem, czy też będzie prezydentem uzależnionym od układu, który wyniósł go na najwyższy urząd w państwie? Czas pokaże. A on na Łotwie biegnie szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz